Właśnie wróciłam ze szkolenia we Włoszech, a dokładniej w Kalabrii. Przyznam szczerze, że nigdy w życiu nie doświadczyłam tak nieprofesjonalnie zorganizowanego szkolenia. Aż nóż się w kieszeni otwiera! Naprawdę. Tragiczne jest to, że otrzymanie grantu z Erasmusa+ dla szkoły wymaga od wnioskującego naprawdę dobrze napisanego projektu, natomiast organizatorów szkoleń nikt nie kontroluje. W wyniku tego, jadąc w zastępstwie za kogoś z kadry zarządzającej, kto odszedł z pracy, na szkolenie z zarządzania i przedsiębiorczości, trafiłam na “kurs” prowadzony dla dwóch uczestników w kalabryjskiej wsi Marcellinara. Uczestnicy, czyli kolega z Chorwacji i ja, byliśmy bardziej doświadczeni od prowadzącego, wytrzymaliśmy dwa dni przeglądania stron internetowych poświęconych tematowi, po czym przejęliśmy inicjatywę, wymuszając na organizatorze zmianę metod pracy i włączenie do programu wizyty w lokalnych instytucjach. Dzięki temu odwiedziliśmy włoską szkołę i po raz kolejny mogłam przyjrzeć się pracy włoskich nauczycieli i dyrektora szkoły.
Lekcje we Włoszech, podobnie jak u nas, trwają 45 minut. W Marcellinarze 150 uczniów rozpoczyna naukę o 8.45. Ta nieduża wiejska szkoła tętni życiem do 13.30, a potem w godzinach popołudniowych na dodatkowych zajęciach. Nauczyciele pracują 18 godzin, łącząc pracę w dwóch oddalonych o kilka kilometrów od siebie szkołach. Dyrektor również zarządza dwiema szkołami. Ustawienie ławek w salach jest tradycyjne, metody zresztą też. Giuseppina, która oprowadzała nas po swej szkole, uczy języka angielskiego. Nie jest typową włoską nauczycielką. Realizuje szereg projektów europejskich, w pracy korzysta też często z nowych mediów, w tym z ciekawych aplikacji. Jeden z jej projektów dotyczy ekologii, a prace recyklingowe wykonane przez uczniów widoczne są wszędzie, nawet na choince.
Zmorą włoskiej szkoły jest brak funduszy, słaby internet oraz, a może przede wszystkim, brak motywacji uczniów do nauki. Jak mówi Giuseppina, jej uczniowie są bardzo mili, ale nieskorzy do nauki. Pomimo tego, że uczą się w 13-18 osobowych grupach.
Jak widać na zdjęciu powyżej, kurtki uczniów wiszą w sali, w której się uczą. Na każdym piętrze szkoły mieści się stanowisko woźnej, która pilnuje porządku, wydaje klucze, kseruje materiały i sprząta. Pokój nauczycielski przypomina nasz polski, nie ma w nim przestrzeni służącej wypoczynkowi. Na środku stołu leży księga obecności, którą nauczyciele podpisują każdego dnia.
We włoskiej szkole czas niejako stanął w miejscu. Z poprzednich wizyt we włoskich placówkach edukacyjnych wiem, że ostatnia reforma systemu miała miejsce za czasów Mussoliniego. Zarówno Włosi, jak i my, możemy tylko pozazdrościć mądrości fińskich władz, które wiedzą, jak istotne jest, by szkoła była bliska życiu. Taka z pewnością nie jest edukacja po włosku, czego niestety i ja doświadczyłam.