7 grzechów głównych szkoły – oczyma rodzica – cz. II

Dzisiaj kolejne opinie rodziców i na razie ostatnie. Dyskusja na temat tego, co boli, ma moim zdaniem sens wtedy, gdy służy diagnozie, a nie narzekaniu dla narzekania, zatem, jak wcześniej pisałam, już wkrótce skupimy się na pozytywach i inspiracjach. 

Mama licealisty i ucznia szkoły podstawowej

1. Praca domowa dla rodzica. Nauczyciele chętnie zadają prace domowe obliczone na dużą pomoc rodziców w domu. Jestem na to wściekła. Uważam np. lapbooki za niezwykle rozwijającą formę pracy. Tylko dlaczego zadanej do domu? Dlaczego to ja mam szukać informacji, jak go zrobić? A nauczyciel ograniczył się do zadania i zapisania pracy? Nie pofatygował się nawet, by pokazać swoim uczniom przykładowe prace. Najbardziej bulwersujące? Informacja na stronie szkoły, ze zdjęciami o niezwykle ciekawych efektach pracy z lapbookiem…

2. Niestosowna praca domowa. Często mam wrażenie, że nauczyciel nie zdaje sobie sprawy z tego, ile czasu jego uczeń musi poświęcić na odrobienie zadanej pracy. Ciekawostka z życia mojego syna. Lekcja angielskiego. Uczniowie wykonują na lekcji około 5 zadań. Do domu nauczycielka zadaje 6. Jakim prawem pytam? Jak wygląda kolejna lekcja? Sprawdzanie pracy domowej. Reszta klasy nic nie robi. Koniec zajęć. Kolejne zadania do domu. Ciekawa byłam, jak nauczyciel zapisał temat tej lekcji. Niestety jako rodzic tę możliwość mam zablokowaną. Ciekawe dlaczego?

3. Język angielski. Moje dzieci w swojej edukacji nie miały szczęścia do języka angielskiego. Od początku założyłam, że muszę w ten przedmiot zainwestować sama. Otóż moim zdaniem nauczanie języka angielskiego w polskiej szkole to fikcja. Zaczyna się w szkole podstawowej w jednej dużej grupie. Nauczyciel nie jest w stanie zbyt wiele zrobić z tak wieloma uczniami. Od klasy czwartej nie jest lepiej. Nadal jedna grupa. Gimnazjum – jest podział na grupy. Nauczyciel ma swój system. Praca z bardzo trudnym podręcznikiem (koszt całości niemal 200 zł). Po każdej lekcji lista 100 słówek do uczenia. Oczywiście klasycznym sposobem. Na początku wejściówka. No cóż można i tak. Na koniec gimnazjum podsumowanie wyników egzaminu i podziękowania dla nauczycielki … angielskiego. Uważam, że te podziękowania należą się mi jako rodzicowi, który zadbał o edukację swojego dziecka w tym zakresie.

4. Ocenianie. Ocenianie nie pomaga uczniom się uczyć. Stopnie wyrażone cyfrą tak naprawdę nic nie znaczą. Nie wiem, co jeszcze ma zrobić moje dziecko, by umieć lepiej. Często nie mam wglądu do sprawdzianów czy prac pisemnych. Mogę je obejrzeć tylko podczas konsultacji, ale sfotografować już nie, bo jak usłyszałam jest to autorska praca nauczyciela. Tylko czy naprawdę o to chodzi? Moim zdaniem nie pomaga to w nauce uczniowi, a chroni (nie wiadomo przed czym) nauczyciela. Czy naprawdę nie możemy mieć do siebie jako dorośli ludzie trochę zaufania?

5. Wywiadówki. Właściwie nie wiem po co odbywają się w szkole mojego dziecka. Wszystkiego możemy dowiedzieć się z dziennika elektronicznego. Nie znoszę siedzenia w małych ławkach, na niziutkich krzesełkach. Trochę to upokarzające.

6. Dzieci zdolne. Jestem mamą dość uzdolnionej dziewczynki, która bardzo szybko radzi sobie ze standardowymi zadaniami na lekcji. Jak dotąd żaden nauczyciel nie zaproponował jej zadań ponad program (np. takich przygotowujących do konkursów kuratoryjnych). Dlaczego? Rozumiem pracuje się z całą klasą. Jeśli jednak na kolejnych wywiadówkach słyszę, że mam zdolne dziecko i to ja mogę jej przygotowywać dodatkowe zadania, to chyba jest to nieporozumienie.

7. Oceny celujące. Nadal większość nauczycieli uważa, że ocenę celującą otrzymuje się za osiągnięcie czegoś ponad program. Jest to rzadko stawiana ocena. Co dziwne mają z nią problem nauczyciele wychowania fizycznego, zajęć artystycznych i zajęć muzycznych. Chociaż właśnie w tych przedmiotach podstawa programowa mówi o ocenianiu wysiłku i starań ucznia. Jeśli uczeń przychodzi na zajęcia wychowania fizycznego, jest przygotowany, stara się, bierze udział we wszystkich ćwiczeniach zasłużył na ocenę celującą? Czy nie? To samo dotyczy zajęć artystycznych i muzycznych. Jeśli chodzi o mnie to bardzo, bardzo ważnych. Przecież gdzie indziej dzieci mogą odkryć swój talent? Nauczyciele, nie żałujcie ocen celujących!


Mama gimnazjalisty i uczennicy szkoły podstawowej

1. Wewnętrzna blokada na zmiany. „Uczę tak od 5/10/30 lat i zawsze było dobrze”. I nagle dzieci nie umieją się dostosować do wyobrażeń nauczyciela sprzed lat. Sześciolatki do szkół – absolutnie, bo trzeba byłoby zmienić sposób podejścia do dzieci. Tablety czy komórki- nigdy w życiu, jest zakaz, a na lekcjach używajmy sprawdzonych od trzydziestu lat podręcznika i ćwiczeń. Pierwsza klasa- zawsze wszystkie klasy jeżdżą na wycieczkę do wioski indiańskiej- nie ma możliwości zmiany, choćby dzieci miały Indian w nosie, a we wspomnianej wiosce były trzy razy z przedszkolem… Byle by było niezmienne, znajomo i pewnie.
2. Nieprzyjemnie. To chyba najlepsze słowo na określenie standardowego wystroju i wyposażenia szkoły. Najpierw dziecko siedzi na zimnej podłodze przed zamknięta szatnią, bo boksy są otwierane na 5 minut przed przerwą. Potem próbuje upchnąć w przepełnionej szatni ubrania, pod klasą znów siedzi na podłodze, bo ławek tyle co nic, a biegać po korytarzu i tak nie wolno. Obiad- 10 minut stania w kolejce, a potem wpychanie w siebie tego, co się zdąży przed dzwonkiem. Jeśli kanapka, to tylko na stojąco albo na ziemi, bo stolików do jedzenia nikt nie przewidział. W końcu do domu- z ciężkim plecakiem, bo szafki w szkołach nadal nie są standardem. Gdyby dorosły pracował w takich warunkach, szybko zmieniłby pracę 🙂
3. Zadania domowe. Zmora każdego ucznia. Nie chodzi nawet o ilość, bo na ciekawe, twórcze działania zawsze się znajdzie czas. Bardziej o porażającą nudę: zadanie x ze strony y. Bez polotu, zero doświadczeń, własnych pomysłów, ciekawostek, wyzwań. Byle odwalić kolejne przykłady z zeszytu ćwiczeń.
4. Zebrania z rodzicami. Trwające kwadrans, na których wychowawca przekazuje informacje, które mógłby z powodzeniem zawrzeć w mailu, więc po kilku nikomu już nie chce się marnować popołudnia, a nauczyciel narzeka, że rodzice nie interesują się dziećmi. Zamknięte koło. Jakiekolwiek dyskusje ucinane od razu. Brak rozmów, szukania wspólnej drogi nauczyciela i rodziców.
5. Zamknięcie. Dosłownie. Dziecko wchodzi do budynku i często na osiem lub więcej godzin jest zamknięte, bez dostępu świeżego powietrza. Nieważne, jaka byłaby pogoda- dzieci nie wychodzą na żadnych lekcjach na dwór, łącznie z zajęciami wf, na przerwach również. A w szatni plakat o zdrowym życiu z wielkim hasłem: Dzieci powinny przebywać na dworze minimum trzy godziny dziennie, bez względu na pogodę. Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego o liściach drzew trzeba uczyć się z podręcznika mając las za płotem, a biegać po zakurzonym korytarzu zamiast na boisku.
6. Brak kół zainteresowań. Kilka jest, ale takich, na jakie ma ochotę nauczyciel, oderwane od potrzeb uczniów. Nauczyciele tłumaczą się tym, że i tak siedzą po godzinach na zajęciach wyrównawczych. W rezultacie jeśli chcesz robić coś ciekawego- zapisz się na zajęcia pozaszkolne. Wyłącznie.
7. Brak informacji. Strona internetowa nieaktualna, bez podstawowych nawet dokumentów, nie mówiąc o aktualnych działaniach,pomysł profilu na FB nawet nikomu nie przyjdzie do głowy. Nikt nic nie wie, każdy odsyła do kogo innego. Jeśli dziecko samo dopyta i jest na tyle rezolutne, by wszystko spamiętać, to super. Jeśli nie – trudno. Masz problem.

Podziel się refleksjami!

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.